wtorek, 12 lutego 2013

Ratatuj... och Remy!

Nastrój, nastawienie, to którą nogą się wstaje, czy też tak zwykła, ludzka rzecz, mianowicie dobry sen mają wpływ na cały dzień i to jacy jesteśmy dla innych.
Jedni mogą sobie pozwolić na lekkie zamulenie w pracy, inni jak mają gorszy dzień to nie muszą być zbyt rozmowni jak nie chcą- ja po nieprzespanej kolejnej nocy, trudnym opuszczaniu łóżka, w przedszkolu stawiam się radosna jak skowronek. 

Dzieci to ciekawy wynalazek. Gdy występują osobno, są zupełnie inne, niż gdy przebywają w grupie - co jest oczywiste. Staram się zarażać je dobrym humorem, nie okazywać zmęczenia, czy też nie przynosić ze sobą do pracy podłego nastroju spowodowanego różnymi, niekorzystnymi sytuacjami życiowymi. Dzieciaki przebywające w moim towarzystwie, przejmują ode mnie moje samopoczucie. Gdy jestem bardziej melancholijna, wtedy jest więcej płaczu, kłótni o różowe krzesełko, czy też ogólnego rozdrażnienia. Kiedy natomiast tryskam humorem, grupka jest pozytywniej nastawiona do życia, częściej się przytulają do mnie i do siebie, są grzeczniejsze i chętniej podejmują nowe wyzwania, które im stawiam.

Tak więc w moim osobistym interesie jest zapominać o wszystkim bolączkach spoza pracy, by tam właśnie pokazać dobre samopoczucie. Całe szczęście nie mam z tym problemu w ciągu dnia, do czasu...


Niestety jedną z bolączek pracy w przedszkolu jest wdrażanie, dosłownie (!) nowych pozycji w menu przedszkolaka i nie mam na myśli w żadnym wypadku takich specjałów jak kawior od Daniela Bouluda, lecz mowa tu o zwykłych pomidorach, burakach, serze, szynki czy też zupach innych niż pomidorowa czy rosół. 

Na początku roku szkolnego był to dramat. Obiad trwał od 13 prawie do 16. Dzieci nic nie chciały jeść, ponieważ większości rzeczy, które były na talerzu nie znały, nie jadały. Często zdarza się, że nie jedzą, bo w domu mama robi inaczej i wygląda zupełnie nie tak jak tu. W takich momentach następował płacz, niemoc dzieci, bezsilność wobec czegoś nieznanego. Używaliśmy całej mocy, by przekonać ich do próbowania nowych rzeczy, do odkrywania smaków jako skarbów i tak po jakimś czasie nastąpił progres i teraz maluchy nie płaczą i nie boją się nowości, chociaż ostatnio modne stało się marudzenie i wyliczanie co zje, a czego nie. 

Była to, a właściwie jest żmudna praca i kosztuje wiele cierpliwości. I tak wracając do początku, przychodzę do pracy uśmiechnięta od ucha do ucha, robimy poranną gimnastykę, "robimy pociąg" myjemy ręce i...zaczyna się. 

Lidka ostatnio ma trudne śniadania. Z racji, że podchodzę do moich przedszkolaków bardzo indywidualnie i uwzględniam ich prędkość w zjadaniu posiłków, to Lidzia jest mistrzynią w pilnowaniu jedzenia na talerzu, by czasem nie uciekło :) Od kilku dni próbuje negocjować ile zje i co wtedy się stanie i tak naprawdę nigdy nie udaje jej się dotrzymać danego słowa. A kiedy wszystkie dzieci skończą jeść to wtedy jest lament, że ona ma cały posiłek, udziubany tylko. 

Dlaczego tak się dzieje, dlaczego dzieciaki płaczą na widok zielonej zupy, którą Marta nazwala "robalową", a była groszkowa? 

Inny przykład. Podano zupę brokułową. Była to nowość na talerzu więc uprzedziłam, że będą za chwilę mieli coś niesamowicie pysznego, że to niespodzianka itp. i z niepewnymi minami spróbowali. Okazało się, że zupa tak smakowała, że zjedli wszystko i brali dokładki. Oczywiście nie powiedziałam, że to brokułowa, ponieważ wtedy jeszcze dzieciaki nie jadły brokułów i było ryzyko, że zanim zobaczą jak wyglądają to nie będą chcieli jeść takiej zupy. Kilka dni później znów była brokułowa, więc gdy grupa dostała zupę na talerzach padło pytanie co to za zupa, ja może trochę nieopatrznie rzuciłam, że to "brokułowa". Płacz. Bo nie lubią, nie znają, nie chcą. 

Ostatnio wdrażałam gołąbki. Kto nie lubi lub nie zna gołąbków? Dzieci. Podobnie ze schabowym, jajkami, a surówki to zło, za które powinno się karać tych którzy je podają. 

To wszystko niestety wynosi się z domu. Rozumiem rodziców, którzy się starają, rozumiem też tych, którzy są zapracowani i zarabiają na utrzymanie rodziny i jedyną nadzieję pokładają w przedszkolu, ale zobaczmy jakie to czasy nieciekawe nastały, gdzie dzieci wiedzą co to są nuggetsy, a nie znają pierogów, gdzie wolą frytki od schabowego, a ryba? Co to w ogóle jest ryba? Znają McD i KFC, a nie jadły nigdy barszczu ukraińskiego, wyławiają z zup tylko ziemniaki i popijają "wodą", a wszystko inne wywalają na brzeg talerza, groszek, fasola, seler, pietruszka, ogórki, pomidory. Tego się nie je. 

Raz mnie tylko zaskoczyły. Była tarta z warzywami, wyglądem przypominała pizzę i myślałam, że będzie to hit. Okazało się, że nie bardzo im to podchodziło. Na ich stołach królują fast foody, a nie przepadają za pizzą...ciekawe.

Dobrze jest, gdy w grupie trafi się dziecko zjadające wszystko. U mnie wszystko zjada Olek, zaraz po nim prym wiedzie Marta, która mimo to, lubi kilka godzin spędzić na jedzeniu. 

Kiedy jedno dziecko, znaczące w grupie, przewodnik powie, że "to jest dobre, to lubię" to 80% szans, że niejadki zaczną też to jeść. Gorzej jest, gdy któreś powie, że czegoś nie lubi, wtedy najczęściej trzeba się namęczyć, by przekonać do spróbowania wszystkich.

Nie trzeba ich namawiać - i całe szczęście- do zjadania owoców. Oczywiście nie obeszło się bez batalii, zachęcania do kiwi, robienia eksperymentów smakowych na gruszkach, tylko kilkoro dzieci zje winogrona, ananasa do dziś żadne nie tknie, mandarynki są ok, ale melon już nie. Za to tonami zjadałyby banany i jabłka. Czyli najpopularniejsze owoce w menu niemowlaka.  

A co najbardziej lubią dzieci? Słoooodyyyyycze! Na Mikołaja dostały paczuszkę z tradycyjnymi cukierasami, ale też nie obeszło się bez pysznych i słodkich suszonych owoców. Można się domyślić, co było zjedzone. 

Co ciekawe, faworki w tłusty czwartek rozeszły się w mig. Pączki, które samodzielnie robiliśmy, sami nakładaliśmy różaną marmoladę już niekoniecznie były zjadane. Nie wyglądały jak w sklepie i brakowało w nich E.... ;)


Wituś: paaani, poproszę grzanki
ja: proszę bardzo Wituś, zjadaj zupkę
5 minut później...
Wituś: yyyyyyh a gdzie moje grzanki?
ja: Wituś, zjadłeś.
Wituś: gdzie?
ja: no zjadłeś....
Wituś: :|

2 komentarze: