poniedziałek, 11 marca 2013

Chorobowy zawrót głowy

Po dłuższej przerwie wracam do pisania....

Mój oddział został zdziesiątkowany przez wirusy, które uaktywniły się w chwili pojawienia się słońca i kilku stopni na plusie. Nie chodzi ponad 50% grupy od około 3 tygodni, a raz nawet miałam tylko czworo dzieci.

Jakimś cudem, pomimo, że dzieci kichają na mnie, cały czas podcieram im nosy to się trzymam i nic mi nie jest, a przyznam że chętnie poszłaby, na jakieś chorobowe, żeby odpocząć, a tu masz...

Praca w przedszkolu wymaga ciągłej koncentracji, umiejętności planowania, a przede wszystkim elastyczności i dostosowywania się do sytuacji. Jeżeli chcesz prowadzić przedszkole z misją, na zasadzie takiej, by oczarowywać dzieci otaczającym ich światem, kształtować ich główki, a nie odbębnić temat wg programu, odhaczyć obecność w dzienniku i wypisać bzdury w okienku dnia, to musisz liczyć się z tym, że trzeba sypać pomysłami jak z rękawa. Podoba mi się to, że moje dzieci są kreatywne, wychowałam je sobie od początku roku szkolnego na małych odkrywców i wierzcie, bądź nie - strasznie nudzą się, gdy nie dołożę nic od siebie realizując dzień wg rozpiski, a są takie nauczycielki, które nic ponad nie wnoszą.



Co do tego, co tamci wyżej wymyślili, by dzieciaki-przedszkolaki umiały i nic ponad, to...nawet nie potrafię znaleźć określenia, to jest po prostu żart. Ok, nie jest to całkowicie złe i powinniśmy się wystrzegać, ale tego jest za mało, zdecydowanie za mało informacji, które dzieci mogą i są w stanie sobie przyswoić. Gdybym trzymała się sztywno zasad, to miałabym bardzo smutne dzieci z hamowanym rozwojem i nakazem, by nie wychylały się z pytaniami np. o budowę szkieletu, albo prośbą o nauczenie się kolejnej litery.

Marta to żywe złoto, srebro, nieoszlifowany diamencik. Dziecko z takim temperamentem i siłą perswazji, że czasami ciężko ją ogarnąć. Tak na prawdę to skarb, mimo wszystko, ale nie jest łatwym dzieckiem. Gadatliwość, optymizm i uśmiech są ujmujące, tylko czasami nie wie, kiedy powinna przestać. Jej charyzma jest na tyle silna, że pociąga za sznureczki wszystkich innych dzieci, a te jak kukiełki robią to, co Marta powie. Najgorzej jest podczas posiłków, kiedy zabawia całe towarzystwo, nie je, bo gada, a reszta nie je, bo się patrzy na Martę. Cały czas trzeba kontrolować i przypominać, że jedzenie woli trafić do brzucha, a nie do śmietnika. To największa trudność, jaką stawia jej obecność w grupie. Nie zawsze potrafi usiedzieć podczas zajęć, lubi rozpraszać innych, co chwilę wymyśla nowe rzeczy, ciągle mówi, mówi, mówi....tylko, że w tym wszystkim, jest niesamowicie mądra. Jako trzylatka (w tym roku skończy 3) najlepiej ze wszystkich opanowała materiał. Zna najlepiej litery, które poznaliśmy, czyta, sylabizuje, literuje, liczy, przelicza i do tego bardzo ładnie wykonuje swoje prace. Z początku myślałam, że to Laura będzie takim konikiem grupy i być może i by była, gdyby nie kreowała siebie na biedą, pokrzywdzoną dziewczynkę, czekającą na same pochwały i aprobatę. Ona ewidentnie udaje, żeby z nią siedzieć. Szuka przez swoje zachowanie i ujmowanie sobie inteligencji kontaktu ze mną i mojej uwagi. Nie mam do końca pomysłu na nią, póki co nie rozczulam się gdy robi coś specjalnie (i aż czekam na jej rumieńce i "oj" jak u blondynek iście z kawałów), chwalę i doceniam gdy zrobi coś poprawnie i dobrze. Wtedy nie widzę szczęścia w niej, tego błysku w oczach i dumy z siebie, tak jakby zbierała moje pochwały nie jako nagrody i motywatory, a trofea, czy jakieś po prostu rzeczy, które się ma, bo się ma. Często też jest tak, że gdy coś się stanie w jej otoczeniu, co stricte dotyczy niej, patrzy na mnie, czy ja patrzę i wtedy odpowiednio się zachowuje. Dziś była taka sytuacja. Rozerwało jej się papierowe serduszko, a że było małe zamieszanie, dzieciaki kończyły śniadanie, jedne szły myć zęby, inne czekały w kolejce do wc, to myślała, że ja nie widzę tej sytuacji, w rzeczywistości ukradkiem spoglądałam na zajście. Najpierw zobaczyła, że ja nie reaguję, nie odwróciłam się do niej i nie podeszłam, nie było nic. Gdy nadal się wpatrywała we mnie, odwróciłam się w jej stronę i wtedy zaczął się lament. Czyli siedziała chwilę po tym jak rozdarło jej się serduszko i wyczekiwała odpowiedniego momentu, by zacząć histeryzować.

Nie jest łatwo. Teraz dzieci powoli wracają z chorobowego, wypadły z rytmu przedszkolnego, do tego Sasza i Wituś, duże niemowlaki za których trzeba myśleć, bo inaczej zrobią sobie lub otoczeniu krzywdę, to wszystko sprawia, że sama poleżałabym kilka dni w łóżku, wyciszyłabym się i odpoczęła od dzieci. I mogłabym mieć przynoszoną gorącą herbatkę do łóżka. Tak...tak byłoby idealnie.





1 komentarz: